Otwieramy lokal wyborczy. Pierwsza, widać przywykła do tak wczesnej pory, pojawia się grupka sióstr zakonnych. Potem ludzi przybywa: kolejne fale głosujących dają znać o sobie po zakończeniu następujących po sobie mszy, na których odczytywany jest komunikat Episkopatu zachęcający wiernych do udziału w wyborach i spełnienia w ten sposób „obowiązku sumienia”. Obserwuję oddających głos: wielu wchodzi za kotary, jednakże znaczna większość wrzuca otrzymane kartki do urny bez skreśleń. Czy oznacza to zastosowanie się do ostatniego apelu Gomułki o głosowanie bez skreśleń, czy też nawyk bierności, wytworzony dotychczasowymi „wyborami” z roku 1952 i 1954? Boję się, że raczej to drugie.
Długi dzień, w którym jako członkowie komisji wymieniamy się co pewien czas, by umożliwić wszystkim krótkie przerwy pozwalające na udanie się do domu na posiłek. Ja mam na szczęście do domu bardzo blisko. Wreszcie wieczór i zamknięcie lokalu. Rozpoczyna się teraz właściwa i najważniejsza praca, dla której zostaliśmy do komisji powołani: liczenie głosów, sporządzanie i podpisywanie protokołów. Od czasu do czasu pojawiają się w przedsionku milicjanci pełniący straż na zewnątrz; przychodzą na chwilę, by się zagrzać, bo noc jest zimna. Jest blisko brzasku, kiedy kończymy naszą pracę i rozchodzimy się do domów na spóźniony wypoczynek.
Grodzisk Mazowiecki, 20 stycznia
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
Nadszedł dzień wyborów. Dzień, który — po raz pierwszy w życiu — obserwować mam z pozycji nie tylko wyborcy, ale i członka komisji wyborczej, urzędującego w lokalu, gdzie oddawane są głosy. Zostałem bowiem jako radny Miejskiej Rady Narodowej w Grodzisku Mazowieckim powołany w skład komisji wyborczej obwodu mieszczącego się w szkole przy ul. Wólczyńskiej, niedaleko mego domu.
Jeszcze przed godziną otwarcia lokalu dla głosujących jestem na miejscu. Jest wcześnie rano. Są już na stanowisku wszyscy — cała komisja wyborcza, gdzie reprezentowane są trzy partie i bezpartyjni, a także mężowie zaufania. Rutynowe czynności związane ze sprawdzaniem urny, pomieszczeń za kotarami dla głosujących, wyłożonych list i kart wyborczych. Jest wśród nas jakiś nastrój tremy, obawy, by wszystko odbyło się jak należy. [...] Ożywia nas dzisiaj wspólny duch, wspólna wola, by odbywające się wybory przebiegały spokojnie i przyniosły sukces zwolennikom Gomułki, umieszczonym na listach kandydatów. Po raz pierwszy od wojny podobnie myśli ogromna większość Polaków; nigdy jeszcze aprobata społeczna dla kierownictwa partii, dzieki jego październikowej odnowie, nie była tak wysoka.
Grodzisk Mazowiecki, 22 stycznia
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.